
Festiwal Polskich filmów Fabularnych to przede wszystkim znakomita finałowa dwunastka, Żywe i prawdziwe dyskusje o niej, a na deser kontrowersyjny werdykt międzynarodowego (po raz pierwszy) jury.
Łukasz Maciejewski:
Znowu dałem plamę. Wręczając nagrodę Wojciechowi Smarzowskiemu za „Różę” w imieniu dziennikarzy akredytowanych na festiwalu w Gdyni, żartobliwie powiedziałem, że dziennikarskie trofeum to kiepski prognostyk. Patrząc na wypisy z poprzednich lat, filmy uhonorowane przez krytyków („Parę osób, mały czas”, „Bezmiar sprawiedliwości”, „Erratum”), były potem zwyczajowo pomijane w werdykcie głównym. „Ale coś mi się zdaje, że w tym roku będzie inaczej” – dodałem. No i pudło. W ubiegłym roku wygrała „Różyczka”. W tym – przegrała „Róża”. Kapryśny kwiatuszek. Z kolcami.
Gdynia również miała kolce. Zaczęło się od skandalu i skandalem zakończyło. Najpierw, na kilka dni przed rozpoczęciem 36. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, prawdopodobnie w odwecie za pogróżki znerwicowanego prawicowego planktonu, swój przyjazd odwołał laureat nagrody za całokształt twórczości, Roman Polański; natomiast w finale, mały, niecodzienny spektakl ufundowało jury.
Werdykt międzynarodowego gremium pod wodzą Pawła Pawlikowskiego jest nie tylko bezpieczny i asekurancki, ale także zwyczajnie niechlujny. Skolimowskiego nagrodzono dwukrotnie jako reżysera (przecież Złote Lwy to także nagroda za reżyserię), Marian Dziędziel otrzymał nagrodę w kategorii najlepsza rola drugoplanowa za pierwszoplanową rolę w „Krecie” Rafaela Lewandowskiego, natomiast Greg Zglinski otrzymał wyróżnienie za debiut za swój trzeci (po „Na swoje podobieństwo” i „Całej zimie bez ognia”) film. Czy ktoś to w ogóle wcześniej sprawdzał?
„Essential Killing” Skolimowskiego, główny laureat festiwalu, jest tytułem w swojej klasie znakomitym, ale w ogóle nie powinien znaleźć się w konkursie. Międzynarodowa koprodukcja z udziałem gwiazd kina amerykańskiego i europejskiego, nagrodzona wcześniej w Wenecji, obłaskawiona „Orłami”, jest tytułem, którego status jest poza konkurencją. Klasa mistrzowska. Skolimowski, śladem chociażby Andrzeja Wajdy, który od wielu lat nie umieszcza nowych filmów w konkursie, powinien zostać uhonorowany na przykład uroczystym pokazem specjalnym. Ale, jak słyszałem, to właśnie sędziwemu reżyserowi najbardziej zależało na wyścigach. W sumie miał rację. Jurorzy z USA, Wielkiej Brytanii i innych części świata, nie zrozumieli rdzennie polskich, historycznych czy obyczajowych subtelności.
Największy przegrany festiwalu, znakomita „Róża” Wojciecha Smarzowskiego, film opowiadający o losach polskich Mazurów po II wojnie światowej, podobno był dla nich tytułem kompletnie niezrozumiałym, natomiast „Essential...”, w swojej pozornej bezkompromisowości, jest przede wszystkim filmem poprawnym politycznie. Vincent Gallo gra „obcego” – więzionego przez CIA muzułmanina, prawdopodobnie mordercę, który ucieka donikąd przez rodzime bory i lasy, mijając pijanych kmiotów w towarzystwie saren, starannie ufarbowaną i wyfiokowaną Emmanuelle Seigner w roli wsiowej dziewuchy z wielkim sercem, oraz leżące okrakiem w śniegu, zarumienione od wódy, typowe polskie babochłopy z wąsami, karmiące swoje Jezuski piersią. Vincent Gallo pociągnie z tego cycka. Mleko się nie rozlało. Sukces murowany. Tylko po co Skolimowskiemu jeszcze laurki na lokalnym festiwalu?
Pytanie jest zasadne, ponieważ w tym roku konkurencja naprawdę była mocna. Zabrakło być może tytułu wybitnego, ale i tak poziom konkursu był wysoki. Michał Chaciński, wspólnie z Joanną Kos-Krauze, Jakubem Duszyńskim oraz profesorem Markiem Hendrykowskim, dokonali rewolucyjnej, zważywszy na gdyńskie standardy, decyzji. Ze zgłoszonych do konkursu 40 tytułów, wybranych zostało 12 najlepszych. Dzięki temu prostemu zabiegowi obyło się bez rozmaitych kuriozów, które, odkąd pamiętam, stanowiły zawsze osobliwy kolor gdyńskich konkursów.
Jednocześnie owa złota dwunastka została dobrana w kluczu zdecydowanie różnorodnym. Pojawiło się kino historyczne – wspomniana „Róża” czy niecodzienny dramat kostiumowy „Daas” Adriana Panka. Nie rozczarowali uznani twórcy – Barbara Sass, Antoni Krauze czy Lech Majewski. Dobrze wypadli debiutanci. Poza wspominanym „Daas”, pierwsze filmy pokazali Leszek Dawid, Bartek Konopka, Rafael Lewandowski i Jan Komasa, laureat „Srebrnych Lwów” za „Salę samobójców”.
Moim festiwalowym faworytem był jednak „Wymyk” Grega Zglinskiego. Film jest trawestacją motywu Kaina i Abla. Robert Więckiewicz i Łukasz Simlat przekonująco zagrali braci, którzy bardzo się kochając, przegrywają z losem. „Wymyk” to bolesny film na ważny temat. Świetnie opowiedziany, rewelacyjnie obsadzony, wypracowany w najdrobniejszych fragmentach.
W Gdyni sprawdziły się także spotkania z cyklu „Master Class”, podczas których Marek Koterski, Krzysztof Zanussi, Wojciech Smarzowski czy Jan Komasa zdradzali publiczności tajemnice produkcji filmów. Udały się także liczne pokazy specjalne, retrospektywy, a nawet pogoda. Panowała dobra, spokojna, i – co ważniejsze – merytoryczna atmosfera. Mniej było lansu, więcej konkretów.
Dyskusyjny jest natomiast ogólny wydźwięk nowego polskiego kina. Widać w nim ciężkie brzemię narodu katolickiego ciemiężonego od stuleci moralistycznymi połajankami. Wspólnym tematem polskiego kina jest grzeszna rodzina. Poczciwa mama, okrutny tato, posłuszna, znerwicowana żona i leniwy mąż. Oraz dzieci. Plus rosół, plus schabowy, minus szatan. A czasami naprawdę trzeba zabić (w sobie) mentalną mamusię i tatusia, żeby odzyskać artystyczną wolność.
Przykład pierwszy z brzegu – „Ki” Leszka Dawida, o którym w Gdyni pisano, że jest filmem szczerym, wyzwolonym i generalnie cool. Roma Gąsiorowska gra tutaj matkę samotnie wychowującą dziecko. Ki jest oryginalna, inteligentna, zawadiacka, z wyobraźnią. Ale los jej nie oszczędza. Dlaczego? Bo za bardzo się szarpie. Otwarty finał zdradza deklaracje twórców. Dziewczyno, masz jeszcze szansę. Tylko trochę się ogarnij. Przestań szaleć, ubierz się przyzwoicie, zmów paciorek, znajdź sobie chłopa. Wtedy znajdziesz spełnienie. Wtedy wyjdziesz za mąż. Inaczej: won z ekranu. Taki już, jak widać, los kobiet w polskim kinie... Tak czy inaczej, festiwal na pewno zmienił się na lepsze. Wiatr od morza okazał się zefirkiem zmian. Czekam na wichurę.
Jacek Rakowiecki:
Prawie nic dodać, nic ująć...
...z relacji Łukasza Maciejewskiego. Prawie, bo oczywiście w kilku punktach bym się z nim pospierał. Przede wszystkim wyżej niż wychwalany przez niego „Wymyk” Grega Zglinskiego (ciekawy i solidny, ale mnie akurat pozostawił jakby za szybą, nie potrafiąc przejąć losami bohaterów) cenię „Lęk wysokości” Bartka Konopki (twórca znakomitego dokumentalnego „Królika po berlińsku”) z wielkimi rolami Marcina Dorocińskiego i Krzysztofa Stroińskiego. Niby to tylko kolejna, po „Erratum”, wersja traumatycznych relacji między synem a ojcem. Ale tak naprawdę mądra przypowieść o wierności, odpowiedzialności i okrutnych igrzyskach, jakie ktoś-coś z nami w życiu toczy.
Broniłbym też „Ki” Dawida, bo nie widzę tu żadnych konserwatywnych deklaracji twórców. Raczej zimną konstatację, że za odchodzenie od standardowych (i często zafałszowanych) układów międzyludzkich też płaci się cenę, która dla niektórych może być na granicy wytrzymałości lub poza nią.
Co do kunktatorstwa jury – pełna zgoda. Tyle tylko, że od razu dodam: wyciągnijmy z tego wnioski. Niech za rok w jury nadal zasiadają autorytety z zagranicy, ale dalibóg nie w przewadze. A niedocenioną, rzeczywiście znakomitą „Różę” Smarzowskiego niech jednym głosem wesprą przed wejściem do polskich kin wszystkie media. I to nie, jak dotąd, recenzjami ukrytymi w zakamarkach wielkich dzienników, ale tekstami na pierwszych stronach, ba, nawet na czołówkach. I niech o „Róży” powiedzą też główne wydania telewizyjnych programów informacyjnych i radiowych. Dzięki temu jej promocja może być nawet dużo silniejsza, niż gdyby była oparta na kilku festiwalowych nagrodach.
Swoją drogą, prezes TVP Juliusz Braun obiecał mi, że zrobi, co możliwe, by premiery najciekawszych polskich filmów (podobnie, jak inne ważne wydarzenia kulturalne) z zasady trafiały do „Wiadomości” czy „Panoramy”. Korzyść potrójna: TVP realizuje misję, konsument kultury – zyskuje ważną informację, a pozostałym zaoszczędzona będzie – bo się już nie zmieści – jedna awantura lub brednia polityczna. Jeśli dołączy do tego TVN i Polsat, polskie kino poczuje się jeszcze lepiej...
Do listy zastrzeżeń Maciejewskiego dodałbym jeszcze dwie. Po pierwsze, to rzucająca się w oczy słabość castingu. Po poprzednich festiwalach pisałem już, że w kraju, gdzie pracuje chyba ponad 10 tysięcy aktorów, żenujące jest, iż w filmach gra może co setny z nich. Jestem wielkim miłośnikiem wielkich talentów Romy Gąsiorowskiej, Kingi Preis, Borysa Szyca, Marcina Dorocińskiego, Mariana Dziędziela, Roberta Więckiewicza, Janusza Chabiora, Adama Woronowicza, Krzysztofa Globisza i jeszcze co najmniej kilkunastu innych. Ale nie sposób wyłącznie z tej wspaniałej, ale krótkiej ławki układać obsadę co drugiego polskiego filmu.
Casting na pewno pożera czas i pieniądze. Ale gwarantuję – zwraca się z naddatkiem. I nie ogrywa, nie banalizuje aktorów tak szybko i bezlitośnie, że czasem widzowi aż mylą się filmy, w których grali. Tym bardziej, że obsadza się ich prostacko, „po warunkach” zewnętrznych: Dziędziel wciąż bywa jowialnym dziadkiem, Gąsiorowska – narwanym dziwolągiem, Preis – matką-Polką. Apeluję o ochronę wybitnych aktorów przed totalnym wyeksploatowaniem. Oni są naszym narodowym skarbem i nie można zgadzać się na ich zarzynanie...
Ostatnia kwestia to dystrybucja. Piszę te słowa kilka dni po zakończeniu festiwalu i nie mam jeszcze żadnej informacji, kiedy filmy z gdyńskiego finału znajdą się w kinach. Wiem, że w lipcu nie będzie ani jednej (!) polskiej premiery. Podobnie w sierpniu. Wyjątkiem jest tak wychwalana „Róża”. Doczekamy się jej w... styczniu przyszłego roku. Kiedyś mówiło się o takim terminie: „na święty nigdy”. Nasza znakomita redakcyjna współpracowniczka Magda Lankosz napisała do mnie po Gdyni w mailu z Los Angeles, że awantura o werdykt zaostrzyła jej apetyt na polskie kino. Ale nawet największy apetyt nie wytrzyma bez jedzenia przez ponad pół roku!
NOWOŚCI!!!
"KOCHA LUBI SZANUJE""COLOMBIANA"
"POSTRACH NOCY"
"INNY"
"CZARNA WENUS"